wtorek, 26 stycznia 2016

Osiem razy na tak!

Źródło fot./Materiały prasowe
Mój ostatni tydzień był zdominowany przygotowaniami do wyjazdu do Zakopanego. Zwłaszcza, że dopiero podczas szukania noclegu dowiedziałam się, że odbywają się w weekend mistrzostwa świata w skokach narciarskich. Jednak zanim wybrałam się na krótki ale intensywny wypoczynek, w piątek 15 stycznia udałam się do kina studyjnego "Światowid" dokładnie w centrum Katowic na długo przeze mnie wyczekiwaną premierę. Wiecie już o czym chcę napisać? Tak oczywiście, najnowszy ósmy film Quentina Tarantino - "The Hateful Eight".

Musze coś wyjaśnić, mianowicie mam bzika na punkcie filmów tego Pana! Z resztą pisałam pracę licencjacką (może nie najwyższych lotów, ale założenie było zacne) na temat kobiet w filmach Tarantino. Jednak nie tylko z tego względu tak bardzo cieszyłam się na tę premierę, ale przede wszystkim dlatego, że cenię reżysera, który w tak wyszukany sposób posługuje się tym co daje nam kultura postmodernizmu. Zważywszy na fakt, iż Tarantino nie skończył szkoły filmowej, jego wiedza opiera się jedynie (a właściwie aż!) na wszystkich filmach jakie widział (a gwarantuje Wam, że było ich mnóstwo). Można odnieść wrażenie, że siedząc w kinie jesteśmy w swego rodzaju teleturnieju "zgadnij zgadula ile scen jesteś w stanie przypisać do pierwowzorów".
Nie od dzisiaj wiadomo, że Quentin Tarantino słynie z niebanalnego marketingu. W trakcie pokazu "Pulp Fiction", gdy na ekranie pojawiła się słynna scena wbicia igły w pierś Mii Walance, jeden z widzów zemdlał nie wytrzymując narastającego napięcia. Jestem to w stanie zrozumieć, sama się tak czułam oglądając po raz pierwszy film z 1994 roku, ale potem było jeszcze lepiej. Jeżeli chodzi o najnowszy film Tarantino, na początku było bardzo głośno na temat fragmentu, który ukazał się w internecie i zdradził bardzo dużo z fabuły. Reżyser powiedział, że przestaje dalej kręcić i basta. Wszyscy przyzwyczajeni do nagłych wybuchów i szumu medialnego, wzięli to oczywiście za pewnego rodzaju reklamę, która notabene poskutkowała. Ostatnio znowu stało się głośno na temat pochodów przeciwko przemocy w Stanach Zjednoczonych, w których uczestniczył sam reżyser, wzbudzając tym samym niemałą sensację. Dlatego tym bardziej chciałam zobaczyć czym, tym razem zaskoczy mnie tak uwielbiany reżyser.
Źródło fot./www.joblo.co
8 film, 8 postaci, równe 3 godziny w sali kinowej, niesamowite 4 lata pracy, które zaowocowały tym, nie bójmy się powiedzieć (arcy)dziełem. Tarantino jako miłośnik sztuki filmowej, tworzył swój film tak jak w złotej erze Hollywood, wykorzystując wszystkie możliwe środki. Prawdziwe plenery, ogromne kamery, kaskaderzy... i mnóstwo kinowej magii, której nie ma już w kinie cyfrowym.
Źródło fot./http://www.news.com.au/
Oprócz zapożyczeń z filmów, które oglądał reżyser przez całe swoje życie, Tarantino zaczyna nawiązywać do swojej wcześniejszej twórczości. Dlatego, ze względu na jedną przestrzeń i niesamowite napięcie między postaciami, które z czasem okazują się nie tymi za kogo się podają, możemy mieć wrażenie, że oglądamy "Wściekłe Psy" kilkanaście lat wcześniej. Fabuła osadzona w świecie "Django", gdzie dobrze zaparzona kawa jest tak samo ważna jak ta z "Pulp Fiction". Tim Roth zachowuje się tak samo jak Chritopher Waltz w wcześniejszych produkcjach. Nie zapominając, że i w tym filmie podłoga też kryje tajemnice, podobnie jak w "Bękartach Wojny". Nie brakuje też tego co kochamy najbardziej w filmach Tarantino, mianowicie cała masa krwi i przemocy. Podobnie jak w "Kill Bill", choć brakuje w tych ujęciach takiego kunsztu jak podczas finałowej sceny z vol.1. ale wiadomo jest to zupełnie inna "tradycja zabijania".
Źródło fot./http://www.theverge.com/
Dużo osób pytało mnie czy warto zobaczyć film w kinie, czy lepiej zaczekać aż pojawi się na DVD? Oczywiście na to pytanie jest jedna odpowiedź, MARSZ DO KINA! Ale już! Osoby sceptycznie nastawione do twórczości Tarantino, mogą uważać sam film za przegadany, ale dla mnie jest to tylko atut. Bawiłam się tak samo dobrze jak na ostatnich dwóch filmach Polańskiego (wcześniejszych też, niemniej jednak "Rzeź" i "Venus..." rozgrywa się w jednym pomieszczeni). Jeżeli sam reżyser Was nie przekonuje, to warto się udać chociażby ze względu na kompozytora ścieżki dźwiękowej. Po raz pierwszy Tarantino nie wybierał sam wśród własnych winylowych miłości, ale współpracował z mistrzem - Ennio Moricone. Można zamknąć oczy, słuchać i wpadać w tę historię opowiedzianą za pomocą ruchomych obrazów. 
Jenifer Jason Leigh, która raz po raz dostaje z pięści, wraz z pełnym charyzmy i ewoluującym Samuelem L. Jacksonem ukradli każdy jeden kadr i uwagę widzów. Jednak oglądając różnego rodzaju wywiady, zastanawiałam się bardzo długo czy Leigh tak dobrze gra kobietę bez skrupułów czy po prostu taka jest z natury, lekko zwariowana i ironiczna. Nie widziałam różnicy w jej zachowaniu i grze, jakby nie umiała wyjść z roli więźniarki z podbitym okiem.


Wybrałam się do kina studyjnego nie dlatego, że czuje awersje do multipleksów, czy dlatego, że jestem hipsterem. Nic tych rzeczy, akurat w dniu premiery w kinie "Światowid" przed seansem odbyły się pokazy Kowbojów z miasteczka TwinPigs. Dodatkowo ekipa w kinie również przyodziała stroje prosto z dzikiego Zachodu! Dzięki czemu jeszcze lepiej można było poczuć klimat, bez wątpienia historycznego zdarzenia.Gdy pojawił się na ekranie napis "The Hateful Eight" wszyscy zaczęli bić brawo, a ja poczułam, że oto jestem w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Ponieważ oto moi mili, do kin od wielu, wielu lat po raz pierwszy wszedł prawdziwy z krwi i kości western, ale nie byle jaki... tylko Western na miarę Tarantino. 
Czekam na wasze odczucia w komentarzach! :)
Spokojnej nocy :)

14 komentarzy:

  1. Tarantino przebił wszystko i wszystkich w Kill Bill'u. Poczucie szalonej abstrakcji i fascynacja zawładnęły mną podcza seansu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak to był wyjątkowy majstersztyk :D! Chociaż kocham wszystkie jego filmy, to właśnie dzięki Kill Bill pokochałam go miłością wieczną :D

      Usuń
  2. W filmach Tarantino jest coś nowego. Wprawdzie Django jeszcze nie widziałam (brak czasu), jednak wszystkie inne zapadają w pamięć. To nie tylko świetna historia, ale tez niesamowity dobór aktorów i fantastyczna muzyka. A mało komu udaje się to wszystko połączyć!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooooo tak on jest geniuszem w swoim fachu, sam dobierał muzykę, która kocha tak samo jak filmy choć te drugie wie jak robić :) A Django polecam, siedziałam w kinie na premierze z otwartą japą :D

      Usuń
  3. Fajny blog, będę zaglądać tu częściej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, niezmiernie mi miło zwłaszcza, że to dopiero moje początki :) zapraszam zawsze w swoje skromne progi :)

      Usuń
  4. Haha! Też podał mi się ten film - mimo iż za filmami Tarantino różnie przepadam :)
    Też o tym słówko u siebie wspomniałam: http://blog.smiley-project.pl/rozmowy-zza-kibla/

    Pozdrowionka,
    Smiley

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszą mnie te słowa :D Uśmiałam się na twoim blogu strasznie, jednak prawdziwe życie przelane na kartkę zawsze jest najśmieszniejsze :D Już odwiedzone zaraz będzie skomentowane :)

      Usuń
  5. Lubię filmy Tarantino, ten jego specyficzny humor i klimat:) Nienawistnej jeszcze nie oglądałam, ale mam zamiar:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To czekam na wrażenia po :D tak humor to on ma bardzo specyficzny :D

      Usuń
  6. Powiem szczerze ze jakoś nie mogę się przekonać do Tarantino, trochę nie moja bajka. Ale kto wie, może któregoś dnia ;)
    PS. Bardzo spodobał mi się sposób, w jaki piszesz ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiadomo, nie każdemu musi się spodobać ten gatunek filmowy :) Ale może kiedyś nakręci film, który zaskarbi sobie Twoją sympatię :D Dziękuję za miłe słowa to na prawdę wiele dla mnie znaczy! :)

      Usuń
  7. Jeszcze jestem przed obejrzeniem :) na razie oczekiwam i wyobrażam sobie co może kryć to dzielo

    OdpowiedzUsuń