wtorek, 24 maja 2016

Noc w Muzeum 2016 #TYCHY



Ogólnie kocham muzea. Współczesne oraz tradycyjne, chociaż chyba bardziej te drugie, stare przesiąknięte zapachem stęchlizny i zimne. Choć czapki z głów dla każdej galerii za to jaką formułę przyjęła współcześnie. W końcu jest to przestrzeń, która ma zachęcić do spędzenia czasu ze sztuką, a nie odwrotnie. Do niedawna te przestrzenie kojarzyły się głównie z miejscem nudnym, zakurzonym, gdzie wycieczki oprowadzał ziewający przewodni, ze spodniami w kant pod same pachy, a grupka młodzieży przyklejała różowe gumy balonowe pod krzesła. Dzisiaj muzea nawet tętnią życiem.


Może wiecie lub nie, mieszkam na śląsku. Zawsze to miejsce uważałam za piękne, choć reszta Polski mogłaby się ze mną nie zgodzić, uważając Katowice i inne miasta górnego śląska jako brudne i wyłącznie industrialne. Bez wątpienia tak do niedawna było, nie da się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. I choć kraina mlekiem i miodem płynąca dla ludzi szukających zatrudnienia z czasem zmieniła się nie do poznania. Poprawiło się powietrze, ale i tak nadal musimy jeździć nad morze, żeby dotleniać nasze zasyfione drogi oddechowe. Wiem, że Kraków oburza się za smog, który trawi od jakiegoś czasu miasto i mieszkańców, ale z tego co wiem Zabrze pobiło wszelkie rekordy popularności w tej kwestii. Z tą różnicą, że chociaż nie ma się czym chwalić jesteśmy do tego przyzwyczajeni, a zwłaszcza starsze pokolenie. Ale! nie zapominajmy, że oprócz zdrowszych dróg oddechowych zwrócono uwagę i wykorzystano architekturę, która ma przede wszystkim w sobie ogromny potencjał. Chociaż ze względu na to, że przez długi okres czasu inwestowano w czołowe wielkie polskie miasta, które rewelacyjnie reprezentowały nasz kraj za granicą, mało pamiętano o naszej pięknej śląskiej ziemi. Dzisiaj, na szczęście sporo w tej kwestii się zmieniło i bez wątpienia warto poświecić dzień, aby odwiedzić muzea na śląsku, chociażby tylko po to, aby przekonać się, że nie jest tutaj tak źle!

18 maja obchodzimy Międzynarodowy Dzień Muzeów. Dlatego w majowe soboty w Polsce mogliśmy odwiedzić nie jedno a nawet kilka muzeów. Oczywiście ja, jak to ja i mój rzeczony partner nie przygotowani, z zupełnie innymi planami na weekend wybraliśmy się od czapy do pobliskiego muzeum piwowarstwa w Tychach. Mieliśmy nadzieję zwiedzić cały obiekt, od góry do dołu z przewodnikiem, gdy okazało się, że wcześniej należało dokonać zapisów... No tak. A my ani aparatu, ani kamery, żeby zrobić dobre zdjęcia. No nic jak to pisał klasyk Gombrowicz w "Kosmosie": "Jak się niema co się lubi to się lubi co się ma...". Musieliśmy sobie jakoś poradzić z niedyspozycją, która nas zastała i zrobić wszystko, abym mogła się z Wami podzielić wrażeniami.

O inicjatywie Noc w muzeum słyszałam już jakiś czas temu, jednak zawsze w weekendy majowe. Jak to bywa, gdy zaczyna się robić ciepło każda wolna chwila wypełniona była wypadami ze znajomymi, zbliżającymi się Juwenaliami, jeszcze szanowny Pan A. ma urodziny, więc planowanie imprezy, prezentów, spędzenie czasu razem... truturutu i inne takie zbiegało się w czasie. Dlatego jedyne co mi pozostało to z utęsknieniem spoglądać na fotorelacje z niesamowitej nocy w pomieszczeniach muzealnych, gdzie zawsze można cofnąć się w czasie (a tak między nami, strasznie interesuje mnie ten temat ostatnio, ale o tym kiedy indziej). W tym roku miał być wypad na wieś i znowu stwierdziłam, że obejdę się smakiem, a do Was napiszę post jak to wypoczywam i korzystam z pierwszego "dłuższego", bo aż trzydniowego urlopu na polskiej wsi pięknej i uroczej, która znajduje się na samym końcu pola. Plany pokrzyżowane - choroba jednej z uczestniczek wyprawy, nie pozwoliła nacieszyć się długo planowanym wypadem, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło! Na szczęście nie daliśmy się lenistwu i pomknęliśmy na pokaz filmowy Kubricka "Lolita", a zaraz później kierunek Tychy i muzeum piwska!

Noc w muzeum to idealny czas na odwiedzenie za darmo lub za symboliczną złotówkę miejsc, do których wstydzimy się pójść. Nie chodzi mi tu o wstyd, bo kultura jest niefajna, ale często mamy poczucie, że jesteśmy niestosownie ubrani lub nie wystarczająco wykształceni, bo przecież to sztuka i kultura wyższa, to i trzeba wyglądać jakbyśmy byli poziomie. No nie do końca. Ważne abyśmy chodził i myśleli. Wiadomo nie przesadzajmy ani w jedną ani w drugą stronę. Nie trzeba ubrać operowej kreacji, a swoich mężczyzn przyodziewać w frak, czy też olać tą kwestie i ubrać domowe dresy z dziurą w kroku (nie ukrywaj masz takie w szafie, każdy ma!). Wiadomo umiar i równowaga sprzyjają rozwojowi i lepszemu samopoczuciu. Dzięki takim inicjatywom, gdzie nieomal przez całą noc można zwiedzić kilka, a przy dobrych i sprzyjających wiatrach nawet kilkanaście muzeów i co najważniejsze przy okazji nie zbankrutować jak podczas zakrapianej weekendowej nocy, warto ruszyć swoje cztery litery (nie chodzi tu o rękę) i rozpisać sobie cele na to co w tym dniu raz w roku trzeba zobaczyć. My oczywiście tego nie zrobiliśmy, więc nie bierzcie z nas przykładu, ale człowiek całe życie uczy się na błędach. 

Myślałam, że podobnie jak to było z Pyrkonem (o którym możecie przeczytać więcej tutaj) , przejdziemy przysłowiową górę i dół, i po przeczytaniu kilku tabliczek, co skąd się bierze, aby powstał dobry chmielowy trunek bez dużego brzucha, wyjdziemy i zdążymy jeszcze zobaczyć część Eurowizji, która jak zauważyłam wzbudziła niemałe zainteresowanie wśród rodaków. Niezmiernie mnie to cieszy, ponieważ jako fanka tego dyskotekowego show muszę powiedzieć, że po raz pierwszy niestety ominęłam ten konkurs na rzecz kultury wyższej (można mi chyba wybaczyć?) no i nie zostałam wyśmiana. Jednak wróćmy do wątku głównego. Dojechaliśmy w wyznaczone miejsce, oczywiście minęło trochę czasu zanim znaleźliśmy wejście (jeszcze trochę, a wraz z panem weszlibyśmy do pomieszczenia dla personelu... norma). Od razu udaliśmy się w kierunku,  gdzie wydawała nam się być strefa "dla biedaka", czyli darmowa i tam gdzie jak przypuszczaliśmy nie była potrzebna rezerwacja.

W pierwszej sali wystawa poświęcona była porom roku, które w sposób szczególny kształtują życie codzienne na wsi. Zapisane w kalendarzu wydarzenia nie tylko pozwalają określić co w danym momencie powinno być uprawiane, ale zawarte są wszystkie zwyczaje, święta i przesądy katolickie oraz pogańskie, które do dzisiaj istnieją w naszej kulturze, nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy. Podobało mi się wyeksponowanie naturalnych surowców, które można pozyskać podczas uprawy roli. A wszystko można było podnieść i dokładnie "zmacać"! Pamiętacie, gdy w muzeum wszystkie tabliczki krzyczały "NIE DOTYKAĆ'? Na szczęście, w większości stwierdzenie to odchodzi to już do lamusa i coraz częściej wszelkie muzea są nastawione na zwiedzających i ich dobre samopoczucie. Można nie tylko przebywać ze sztuką, ale również ją użytkować, co często kończy się lepiej lub gorzej. Miłym zaskoczeniem był Pan ochroniarz. Tak nie przesłyszeliście się! Chapeau bas dla tego Pana, który bardzo ciekawie i szczegółowo opisał pracę każdej maszyny rolnej znajdującej się na sali. Bardzo nas to ucieszyło zważywszy na fakt, że nie zdążyliśmy się zapisać na zwiedzanie obiektu z przewodnikiem, nie byliśmy zanadto stratni. Sądzę, że przewodnik w postaci Pana w garniturze z nazwą firmy ochroniarskiej, dopełnił ten wieczór, zwłaszcza, że było grubo po 22, cała masa ludzi a ów mężczyzna z uśmiechem na twarz tłumaczył każdej grupce co znajduje się w pomieszczeniu i w jaki sposób można korzystać z tej skomplikowanej machineri w praktyce.


Gdy już przeszliśmy pierwszą kondygnację, kierowani ciekawością dowiedzieliśmy się, że jest jeszcze jedno pomieszczenie zarezerwowane dla takich gap jak my i na szczęście na wszystkie atrakcje zdążyliśmy. Od samego początku przywitała nas degustacja trzech rodzajów piw. Odpowiednio przygotowana prelekcja teoretyczna i praktyczna, gdzie szybko dowiedziałam się, że aby smakować nie wystarczy połykać. Proszę bez skojarzeń nadal mówimy o piwie. Zaczęliśmy od ciemnych, ciężkich piw kończąc na lekkich i delikatnych, gdzie goryczka była prawie niewyczuwalna. Ja sama smakoszem tego trunku nie jestem. Najczęściej popełniam świętokradztwo piwoszy, ponieważ jak już się skuszę to zamawiam piwo z sokiem albo smakowe. Wiem, że od niedawna barman może powołać się na klauzule sumienia i odmówić mi sprzedaży piwa z sokiem, ale co ja mogę na to poradzić. Jednak wiecie Pannom nie przystoi oficjalnie spożywać alkoholu zarezerwowanego dla mężczyzn, dlatego trzeba jakoś zakamuflować swój wybór pitny.

Następne stanowisko to już rodem z kowbojskiej oberży - rzucanie kapeluszem w skrzynkę z piwem, gdzie trzeba było trafić w butelkę na dnie której znajdowała się naklejka. Cała impreza była tematycznie określona jako lata dwudzieste, dlatego nikogo nie powinien dziwić fakt, że można było trafić na prelekcje i pokaz filmu z Charlesem Chaplinem w roli głównej. Kino zawsze i wszędzie jest najlepsze. 

Nie powiedziałam, że dzięki tym konkurencjom można było wygrać naklejki, które wymieniało się w recepcji na nagrodę. A wiadomo, gdzie możliwość wygranej tam ja z A. wyczuwamy lwa drapieżnego. Brakowało nam jeszcze 3 naklejek do nagrody, a następną konkurencją po kapeluszu były kalambury. Trzy rysunki, trzy hasła i naklejka gotowa. Po wielu próbach i błędach (nie jestem dobra w skojarzeniach) udało się i pobiegliśmy do stanowiska z prawdą i fałszem. Podzieleni na grupy należało podnieść kartkę czerwoną na znak fałszu lub zieloną - prawdy.  Na szczęście ta konkurencja była dość prosta, to i wszystko poszło jak z płatka. Ostatnią naklejkę można było zdobyć grając w coś, co przypominało tabu. Czyli używanie słów niewypisanych na kartce tak aby osoba, z grupy odgadła hasło przewodnie.

Gdy zebraliśmy wszystkie 4 ordery pobiegliśmy ile sił w  nogach do recepcji, gdzie jak się okazało nagrody już się skończyły. Wprawdzie kufel do szczęścia nie jest mi potrzebny, to jednak na pewno ucieszyłby moje waleczne serduszko. Wróciliśmy na ostatnie stanowisko, gdzie już siedzieli znajomi prowadzący te gry i zabawy (dobrze jest mieć znajomości, ale wszystkie cztery naklejki zdobyłam w sposób uczciwy!) i wkręciliśmy się w Dooble. Grę, która potrafi nieźle namieszać, a ile frajdy może sprawić! Chyba wiem co sobie kupię za następną wypłatę!

Oczywiście informacja o braku nagrody się rozeszła (i nie dotyczyło to tylko nas, jeszcze raz powtórzę jak dobrze jest mieć znajomości) dzięki czemu po chwili otrzymaliśmy litrową butelkę piwa czternastodniowego! Z dwojga złego wyszliśmy na tym lepiej. 

Jak widzicie inicjatywa super, można połączyć zwiedzanie z nie jedną zabawą, a dodatkowo poczuć klimat nocy w muzeum (niestety nikt nie ożywa jak w filmie z Benem Stillerem). Z tego co widziałam, na samym dole odbywały się jakieś tańce hulańce, niestety na ten temat nie mogę Wam nic więcej powiedzieć, ponieważ nie schodziłam poniżej strefę 0! Polecam każdemu, kto lubi takie luźne zabawy i lubi poczuć w sobie rywalizację. W waszym przypadku nie muszą być to Tychy czy inne miasta na śląsku, ale warto pamiętać, że sztuka jest przede wszystkim dla nas! Dlatego dajmy się ponieść kulturze, nawet tej związanej z piwem!








Czy ktoś jest w stanie odgadnąć jakie były hasła w kalamburach? :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz