sobota, 9 kwietnia 2016

Lubię chodzić sama do kina. Recenzja filmu "Dama w vanie"

fot./ Materiały prasowe
Istnieją filmy, które zachęcą  Cię do zgłębienie literatury. Istnieją również adaptacje, które sprawią, że nie będziesz umiał uwierzyć w to co widzisz na ekranie. Jednak pamiętaj, ważne czy ten film utknie Ci w pamięci na dłużej niż kilka miesięcy. 


Kiedy byłam nastolatką lubiłam rozwiązywać quizy w gazecie typu BRAVO. Tak każdy z nas podobne szmatławce trzymał w rękach. W młodości popełnia się wiele błędów, z których dobrze jak się wyrasta, gorzej jak pozostają z nami na dłużej. Pamiętam dobrze jeden taki test. Miał on ocenić jaką osobowość ma  rozwiązujący. Jedno z pytań brzmiało mniej więcej tak:

"Gdy masz wolny czas co najbardziej lubisz robić sam/a?"
A. Spacerować
B. Chodzić na koncerty
C. Oglądać ciekawy film w kinie

Zważywszy, że miałam wtedy jakieś 14-15 lat i nie było wypisanej opcji: "czytać książkę", "siedzieć w domu" czy "oglądać telewizję" nie wiedziałam co zaznaczyć. Stwierdziłam, że najprawdopodobniej, gdy będę starsza to będę chodziła sama do kina, i taką tez odpowiedź zaznaczyłam. Mama lubiła brać moje gazety i czytać, ponieważ w dobie, gdy nie każdy miał Internet, chciała być na bieżąco z newsami nastolatek. Gdy zobaczyła co zaznaczyłam, zapytała się mnie kiedy ostatnio byłam sama w kinie? Odpowiedziałam, że nigdy ale kiedyś na pewno to się ziści. Powiedziała, żebym nie kłamała jak chce na serio znać wynik (chociaż patrząc po poziom komiksów z tej gazety stwierdzam, że quiz też nie był najwyższych lotów). Nie wiedząc co zaznaczyć wybrałam opcje "spacerować", co również mijało się z prawdą, ponieważ gdy wychodzę z domu sama to zawsze w konkretne miejsce, a gdy chcę się tylko powałęsać to zawsze z kimś.
Dlaczego Was zamęczam takim długim wstępem? W sumie nie wiem, ale ostatnio przypomniała mi się ta sytuacja, gdy po raz kolejny chciałam zrobić sobie dzień dla siebie. I nie mam tu na myśli domowego SPA czy leżenia w łóżku cały dzień. Czas dla mnie to czas, gdy idę do kina na co chcę i kiedy chcę. Najczęściej są to kina studyjne, bo lecą tam dobre filmy, które najlepiej kontempluje się samemu. Nie żebym uskarżała się na towarzystwo w sali kinowej. Uważam, że nikt tak dobrze nie rozumie mnie w kinie jak moja druga połówka, gdzie po seansie albo milczymy albo nie potrafimy przestać rozmawiać. Co ważne jest to PO seansie (warto o tym pamiętać!). Jednak są filmy, na które ten męski osobnik nie chce iść lub ja czuje w kościach, że to nie jest seans dla niego.  I nie mówię tu o "babskich" filmach, w kategorii komedie, romanse ... etc. Raczej o filmach, gdzie nic właściwie się nie dzieje, a sensu trzeba doszukiwać się pod gruba warstwą dialogów i ujęć. Dlatego od dłuższego czasu nosiłam się z  zamiarem zobaczenia debiutu reżyserskiego Natalie Portman "Opowieść o miłości i mroku" i taki też plan powzięłam w poniedziałek 4 kwietnia. Z czasem, gdy za oknem mocniej świeciło słońce, akacje kwitły w najlepsze, stwierdziłam, że to nie jest odpowiedni dzień na tego typu film. Szybko sprawdziłam repertuar, godziny i opisy. Wybór padł na film "Panna w vanie"! Nawet nie wiecie jakie dopadło mnie zdziwienie, gdy uświadomiłam sobie oto, że po raz pierwszy widzę zwiastun tego filmu. Jak to? Taka obstawa, brytyjski komediodramat i ja nic nie wiem? No przepraszam Was bardzo, ale to chyba nie moja wina, zważywszy na fakt, iż film miał premierę już w 2015 roku. Wolę zwalić winę na polską dystrybucje i promocje. Wiele złego mogę sobie zarzucić, ale na brak zainteresowania nowościami, co to, to nie! Jak postanowiłam, tak zrobiłam, godzina 16:10 seans, sala pełna i co ciekawe 85% widzów poszło za moim przykładem i przyszli sami. Tak po prostu! Wtedy utworzyliśmy swego rodzaju magiczną filmową wspólnotę, która razem śmiała się i milczała.
fot./ Materiały prasowe
Słyszałeś o "Damie w vanie"? Nie? Pozwól, że opowiem Ci co straciłeś. Jak sam tytuł wskazuje jest to historia pewnej kobiety, która mieszka w samochodzie typu VAN (gdy wypowiecie tytuł bardzo szybko na głos, może Wam wyjść "Dama w wannie", co w obliczu ostatnich tłumaczeń nie jest takie złe). Będąc już poważnymi dorosłymi ludźmi wróćmy do meritum. Oprócz głównego wątku historia traktuje o wykluczeniu i zaspokajaniu własnych potrzeb. Oto kobieta, która śmierdzi (dosłownie... słyszymy o tym cały czas) mieszka w dużym samochodzie, który już bardziej przypomina wrak, a do tego wszystkiego ów dama swoim zachowaniem nie przypomina potulnej babulinki czy dystyngowanej Profesor McGonagal. Tak oto poznajemy Margaret lub Mary, która skrywa trapiący ją dzień i noc sekret. My jej tajemnice poznajemy już na początku, ale do końca nie wiemy ile w tej całej sprawie jest jej winy. Jedno jest pewne starsza kobieta działa incognito, wybiera sobie najzamożniejszą dzielnicę Londynu i swoją furgonetką staje przed domem, który sobie upatrzy. Sąsiedzi są przyzwyczajeni, choć dla nowego lokatora Alana Benetta (pisarza, który swoje sztuki wystawia na West Endzie) jest to zjawisko, z którego nie tylko czerpie inspiracje, ale też podporządkuje swoje dotychczasowe życie. Gdy zaczyna się film wita nas napis "Historia w większości prawdziwa". Przez cały seans zastanawiałam się co autor zmienił, do czasu, gdy nastąpił koniec. Oczywiście nie powiem Wam czego możecie spodziewać się na samym końcu i choć historia wydaje się niewiarygodna to podczas seansu kiełkuje w nas jedna myśl "w sumie mogło się to wydarzyć naprawdę".
fot./ Materiały prasowe
Jak już wcześniej wspomniałam sensu filmu można doszukiwać się pod udanym brytyjskim humorem i pięknymi ujęciami angielskich przedmieść. Można przyjąć ten film właśnie tak, jako coś co się po prostu dobrze ogląda, słucha i odczuwa, wraz z grą aktorską Maggie Smith. Zwłaszcza, że film jest owiany ogromną tajemnicą. Jeżeli jednak drogi czytelniku jesteś bardziej dociekliwą bestią zapewne zauważysz jedno - ten film rozprawia o tym co w nas nieszczere, brudne i zakłamane. Czy nieraz pomagamy innym bardziej pokrzywdzonym ludziom/zwierzętom tylko po to, aby uspokoić swoje własne sumienie? Chcemy przez tego typu zachowania przeprosić za to, że nam się lepiej powodzi, bo w sumie mamy wszystko? Oczywiście nie zrozumcie mnie źle nie mówię, że jest to coś złego, jest to wręcz odruch normalny i jak najbardziej godny polecenia. Podczas jednej ze scen w filmie schorowana Panna Shepherd (Margaret czy też Mary) zostaje zabrana przez personel szpitalny na badania. Autor opowieści jest pod wrażeniem jak ratownik medyczny delikatnie obchodzi się ze staruszką. Jednak jego dotyk nie jest pełen obrzydzenia, wręcz przeciwnie przepełniony czułością i dobrocią, coś na co nikt z bogatych sąsiadów nie mógł się zdobyć, wszyscy woleli dawać prezenty, aby zagłuszyć swoje własne sumienie. Nawet brat kobiety, uważa, że jest ona wyjątkowo uciążliwym osobnikiem. Owszem Panna Shepherd nie dziękuje, nie przeprasza, nie zachęca do wspólnego przebywania, ale rodzi się pytanie: bo po co? Skoro i tak wszystkie gesty w jej stronę nie są ani szczere, ani prawdziwie troskliwie, są jedynie wyrazem odkupienia swojej winy za powierzchowność, zagłuszenia wewnętrznego głosu.
I z takimi oto przemyśleniami Was pozostawiam! To tylko od Was zależy jak chcecie spojrzeć na ten film, mimo wszystko mam nadzieję, że Was zachęciłam do spędzenia czasu w kinach, nawet samemu.
P.S. Sądzę, że mojej drugiej połówce bardzo spodobałby się ten film, jednak kobiety nigdy nie są przewidywalne, skąd mogłam mieć pewność, że akurat na to finalnie się wybiorę :)

6 komentarzy:

  1. Szczerze mnie zaciekawiłaś i jak nie lubię oglądać filmów tak ten chętnie bym obejrzał :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. OOOOOOOooooooo nie wiesz jaka to radość, że mogłam zaciekawić i zachęcić kogoś do zobaczenia filmu. Zawsze jak prowadzę zajęcia filmowe dla szkół i mówię młodzieży, żeby zaczęli oglądać klasyki kina, bo podobnie jak lektury często są niedocenione przez grono do, którego mają trafić, to niezmiernie się cieszę jak na następnych zajęciach słyszę "Proszę Pani, ten film Chaplina/Hitchcocka/Antonioniego... był super!". Czekam zatem na opinię czy się ze mną zgadzasz co do pseudorecenzji! ;D

      Usuń
  2. Yay, chyba pierwszy raz obejrzałam coś przed Tobą :DD Dla mnie argumentem przetargowym był plakat i Maggie Smith. No, Maggie Smith była na plakacie, więc w sumie to tylko Maggie. Przyszłam wtedy do Czarka i wydałam rozkaz - oglądamy Damę w Vanie. No i nie żałowałam :D
    Ogólnie film jak najbardziej w moich klimatach + miałam bardzo podobne przemyślenia :D Aż mi się przypomniało, jak mój wychowawca z liceum mówił nam, żebyśmy nie składali życzeń nauczycielom, których nie lubimy, bo nikt nie będzie wdzięczny za takie nieszczere życzenia i już chyba lepiej nic nie powiedzieć, jeśli mamy komuś robić łaskę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To w sumie bardzo dobre podejście, u nas niestety dawało się kwiaty i składało życzenia wszystkim, co nie było przeze mnie ulubioną czynnością. Cieszę się, że widziałaś film przede mną wtedy mogę mieć pewność, że jak ktoś się zgadza lub nie to popiera to własnymi doświadczeniami i odczuciami, które towarzyszą mu podczas seansu, a nie wiesz z rodzaju "przeczytałam recenzje i film podobno nie jest najlepszy", (chociaż Ciebie i tak bym o to nie podejrzewała :D)

      Tak Maggie Smith jest niesamowita w tym filmie (może, w jakim nie jest?!) dlatego nie wiem jaki cudem umknęła mi premiera tego filmu... Jedno jest pewne, mój śmiech był podczas seansu był szczery, ale smutek niestety również. Uświadomiłam sobie skalę hipokryzji wśród ludzi, którzy po prostu chcą mieć święty spokoju, no ale jak można odczuwać spokój, skoro żółta furgonetka stoi przed oknami?

      Usuń
    2. No zazwyczaj jak w kinie jest jakieś gówno pokroju Listy do M. to mówią o tym w telewizji i radio, jest pincet bilboardów, aktorki udzielają wywiadów i ogólnie kolejna wspaniała polska komedia romantyczna dla Grażynek po czterdziestce, którym mąż już niekoniecznie dogadza więc sobie chociaż pooglądają, a jak wjeżdża coś normalnego, fajnego i mądrego, co - O NIE - może skłonić do przemyśleń, to nikt nic nie wie na ten temat :D

      Usuń
    3. Tak! Na szczęście moda na "hipsterstwo" ma też swoje plusy (nie mówię, że każdy kto chodzi do kin studyjnych jest hipsterem, ale bez wątpienia daje to pole do popisu ludziom, którzy nie lubią być jak wszyscy inni). Zawsze powtarzam, że warto wspierać polską kinematografie, niestety problem w tym, że przez długi okres czasu reklamowane były (w sumie nadal są) kiepskie produkcje, gdzie liczyła się tylko kasa i "zachodni" klimat, przez co wiele bardzo dobrych filmów przeszło bez echa... Na szczęście mam nadzieję, że wszystko się zmieni, a ludzie zaczną głębiej szukać dobrego kina :)

      Usuń