czwartek, 25 lutego 2016

Oscary #6: Brooklyn. Czy naprawdę jest tak źle?

Chyba obiorę inną taktykę. Ostatnio za dużo Oscarowych filmów oglądam, a za mało mam czasu na swoje wywody, które jak już zapewne zauważyliście nie są zbyt krótkie. Lubię rozmawiać o filmach, ale obiecuję, że to tylko w tym miesiącu tak Was bombarduje tymi swoimi pogaduszkami. Już przygotowałam kilka innych tematów niewątpliwie bardziej związanych z kategorią lifestyle. Dlatego żywię ogromne przekonanie, że mi wybaczycie, a filmy, które wybieram na prawdę Was zainteresują.



Ostatnio mam szczęście chadzać do kina na filmy, które na prawdę mi się podobają, ba! nawet zachwycają. Postanowiłam troszkę zburzyć swoją hierarchię opisywania, ponieważ skupię się dzisiaj na filmie, który do polskich kin wszedł 19 lutego, mowa tu o Brooklyn. Już tłumaczę dlaczego nie zaczęłam pisać o CarolBig short, Spotlight... skoro widziałam je wcześniej. Stwierdziłam jako dobra filmowa matka samarytanka, że muszę stanąć w obronie tego zadziwiająco dobrego filmu. Spotkałam się z różnymi recenzjami (na szczęście już po seansie). Na początku przeczytałam, że bohaterowie są bardzo przezroczyści, cała historia mdła i wszystko w tym filmie kuleje. Czy jest tak na prawdę? Z mojego punktu widzenia, nie. Jednak rozumiem innych snujących mniej pochlebne opinie, niżej tłumaczę dlaczego.
Pamiętajcie, że to: kiedy, z kim i jak oglądamy filmy często wpływa na nasz odbiór dzieła. Nasze doświadczenia życiowe mogą wpłynąć na opinię i w związku z tym również na recenzję. Gdy w kinie widziałam zwiastun filmu Johna Crowley'a zaintrygowało mnie wiele elementów z poszczególnych scen, ale w opiniach (zazwyczaj męskich, ale nie uogólniając) słyszałam "Aha to taka historia o niezdecydowanej dupodajce". No chyba nie bardzo... Choć muszę przyznać, że w zwiastunie, jako główny ukazany zostaje temat rozdarcia serca bohaterki pomiędzy dwóch mężczyzn wydaje się to być dość infantylne. Jednak podkreślam nie zrażajcie się, to nie jedyny wątek poruszany w filmie.
Muszę się przyznać, jestem okropną recenzentką a jeszcze gorszą filmoznawczynią  (mogę tak to odmienić skoro jestem kobietą?). Nie przygotowałam się odpowiednio i nie widziałam poprzednich filmów Johna Crowley'a (nawet True Detectives, ale może wy coś znacie i mnie oświecicie?) Oczywiście reżyser nie ma pokaźnego dorobku, którego pominięcie mogłoby być katastrofą pierwszego świata filmowego, jednak cierpi na tym moja reputacja. Jeśli jednak Drogi Czytelniku, jesteś takim samym żółtodziobem, to warto zobaczyć ten film, aby określić czy ta stylistyka na pewno Ci odpowiada. Do mnie przyległa jak ulał, zwłaszcza krajobrazy Irlandii, które chyba nigdy nie przestaną mnie zachwycać, zwłaszcza wsie i małe miasteczka. Bez wątpienia nie tylko stylistyka, ale Och! zdjęcia i kolory tego filmu są tak dobrze skrojone jak sukienka uszyta przez Diora. Autorem zdjęć był nie kto inny jak tylko Yves Belanger, znany z takich filmów jak Witaj w klubie, Dzika droga czy Na zawsze Laurance. Dlatego jeśli spodobały Wam się ujęcia w tych filmach, mogę zagwarantować Wam jedno - nie zawiedzie Was i Brooklyn. Może pokochacie go jak ja za scenę na plaży (może nie jest to Wes Anderson, ale nie jest chyba tak źle?).

Jestem kobietą w pełni tego słowa znaczeniu, uwielbiam piękno ukryte w butach, kapeluszach, torebkach... Zawsze gdy oglądam stare fotografie babci z lat 50. zazdroszczę jej, że styl w tamtych czasach był wyjątkowo zmysłowy. Doskonale skrojone, seksowne ale nie wulgarne sukienki, kapelusze, rękawiczki, subtelny makijaż... Och! Jakie to było cudowne. Akcja filmu Brooklyn rozgrywa się właśnie w latach 50. XX wieku. Młoda Irlandka Eilis Lacey (Saoirse Ronan) opuszcza swój ojczysty kraj i emigruje do Nowego Jorku. Dzięki tej podróży zmienia się wszystko w jej życiu, zmienia się jej sposób myślenia, a co za tym idzie również styl ubierania i zachowania. Każda kobieta nacieszy oko zaprezentowanymi kostiumami i romantycznymi scenami. Jak już wyżej wspomniałam, na pierwszy plan wysuwa się tutaj miłość bohaterki do dwóch mężczyzn. Taki wniosek nasuwa się głównie po zobaczeniu trailera, gdzie fabułę (niefortunnie) określić można jako, skupiające się na rozterkach miłosnych Lacey. Jednak nie dajcie się zwieść, jest to głównie opowiadanie o utracie na wielu płaszczyznach, o utracie córki, męża, kraju i w rezultacie tożsamości. Widmo straty i towarzyszące temu uczucia nie opuszczają widzów przez cały seans. Niektórzy określali Eilis jako postać bez wyrazu. Owszem brak asertywności, który cechuje bohaterkę jest związany z wychowaniem, który wyssała z mlekiem matki. Jednak, gdy uświadamia sobie ona własną siłę, reżyser w doskonały sposób kreuje delikatność a jednocześnie siłę jej charakteru, co nie wygląda na zbyt przesadne czy sztuczne. Uważam, że nie jest to Oscarowa rola Saoirse Ronan, którą znałam wcześniej z takich filmów jak Hanna, Nostalgia Anioła czy Grand Budapeszt Hotel. Nie uważam też, że jest to zła rola wręcz przeciwnie, jednak mój gust filmowy często różni się od upodobań jury amerykańskiej akademii filmowej. Chociaż po tym jak Jennifer Lawrence dostała statuetkę za rolę w Pamiętniku pozytywnego myślenia, już nic mnie chyba bardziej nie zdziwi (Co jak co ale myślałam, że to jakaś pomyłka... niestety). Pamiętajcie, że ta statuetka nie zawsze jest wyznacznikiem dobrej roli.

Jakby się mogło wydawać temat dość lotny, dotyczących imigracji do innego kraju, aklimatyzowania się w nowym nieznanym miejscu, jednak nie martwcie się nie będzie tu nawiązań politycznych, które mogły by was zniesmaczyć.Jeżeli spodziewacie się tutaj fajerwerków, dzikiego seksu, buntu imigrantki, muszę Was zawieźć. Ten film to subtelna gloryfikacja rozterek, dodatkowo jest to ukazane w sposób bardzo powściągliwy. Mam nadzieję, że wśród tych nienawistnych, rzucających jadem słów poważnych i renomowanych krytyków, moja pseudorecenzja trafi do waszego gustu i dacie szansę tej "dupodajce". Dodatkowo Emory Cohen, który zagrał męża głównej bohaterki, przypomina mi młodego Marlona Brando, ale to już bardziej informacja dla kobiet lubiących cieszyć swe oko.

6 komentarzy:

  1. Pamiętam trailer z kina, mój chłopak kiedyś rzucił właśnie coś w stylu, że ach te baby, wszystkie takie same. No cóż - mnie się klimat spodobał, więc ostatecznie pewnie obejrzę sama. Co do True Detectives, pisałam o tym kiedyś na blogu, bo strasznie lubię czytać kryminały, a co za tym idzie - także oglądać seriale w tej tematyce. Serial podobał mi się od strony montażu i gry aktorskiej i mówię tutaj o pierwszym sezonie, bo drugi to zupełnie inna bajka i nie przetrwałam nawet pierwszego odcinka - jakoś ciężko mi powiedzieć dlaczego - chociaż nie jest to narodowa nienawiść do Collina Farela za to, że porzucił naszą słynną góralkę :P Na tle fabularnym prezentował się również niczego sobie, sprawa była ciekawa, ale ciągnęła się przez całe osiem trwających godzinę każdy odcinków i to tempo średnio mi odpowiada, dlatego, że w innych serialach tego typu detektywi rozwiązują jedną sprawę w podczas jednego-dwóch odcinków i jakoś po prostu do tego przywykłam. Mimo wszystko na plus, no i Matthew McConaughey przystojny jak nigdy - przynajmniej dla mnie, bo zanim zapoznałam się tą produkcją jakoś nie robił na mnie wrażenia :D
    Kurde, też strasznie lubię te czasy kiedy kobiety były kobietami. Ja co prawda na co dzień raczej śmigam w spodniach i jakoś nie lubuję się w sukienkach, jeśli mam być szczera - może dlatego, że uważam, że powinnam dla nich zrzucić jakieś dziesięć kilo, jednak strasznie mi się tęskni do czasów z Downton Abbey, wtedy wszystko było jakieś takie... proste :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaki cudowny komentarz <3! No tak faceci tak mają zobaczą, urywek i już wiedzą wszystko (a właściwie tylko tak się im zdaje).
      Też uwielbiam kryminały i wydawało mi się, że wszystkie twoje posty przeczytałam (nie żebym była stalkerem po prostu lubię hahaha), ale najwidoczniej coś umknęło mojej uwadze. Pamiętam, że w jednej notce przypomniałam sobie jaką sympatią darzę Panne Marple i od razu poszperałam w starych kolekcjach!
      Co do sukienek ja konsekwentnie od kilku lat kupuję niepowtarzalne na swój sposób sukienki w przedziwne wzory, fikuśne wiązania, niespotykane kroje i choć powinnam zeszczupleć więcej niż Twoje 10kg to jednak wybieram takie, które zakrywają to co nie powinno być pokazane i uwypuklają to co należy pokazać. W sumie to dobry pomysł, żeby kiedyś to tutaj zaprezentować! Widziałam u Ciebie nowy post i nie miałam czasu go skomentować obiecuję się poprawić i naprawić czym prędzej to niedopatrzenie :)
      Dziękuję za odwiedziny :)

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Widziałaś film :) z miłą chęcią poczytałabym o nim u Ciebie na blogu :)

      Usuń